Temat
włosów na blogu będzie przewijał się z pewnością dosyć często. Nie jestem
pewna, czy to już ten etap, kiedy mogę nazywać się „włosomaniaczką”, ale odkąd ponad
dwa lata temu trafiłam na kilka „włosowych” blogów, m.in. słynnej Anwen,
moje podejście do pielęgnacji włosów bardzo się zmieniło. Początkowo czytałam
blogi i fora tematyczne sporadycznie i wprowadzałam drobne zmiany. Farbowanie
henną, szampon Babydream, odżywki i maski Kallos i Serical stosowałam na
przemian ze zwykłymi szamponami i różnymi innymi kosmetykami. Z czasem coraz
bardziej zagłębiałam się w tę tematykę, zwłaszcza gdy zaczęły występować u mnie
problemy takie jak wypadanie, czy nadmierne przetłuszczanie.
Z tym
ostatnim problemem borykam się właśnie teraz. Prawda jest niestety taka, że
sama sobie wyrządziłam taką krzywdę… Dawniej myłam włosy co 2-3 dzień, kiedy
tego potrzebowały. Ale od mniej więcej roku, sama nie wiem czemu, przeszłam na
codzienne mycie. Nie zauważałam problemu przetłuszczania, aż do niedawna, kiedy
tak częste zajmowanie się włosami zaczęło mi po prostu doskwierać – chęć
odstawienia suszarki (a tym samym konieczność wygospodarowania czasu na
naturalne schnięcie) i zwykły brak czasu sprawiły, że chciałam powrócić do
starego trybu 2-3 dniowego. I wtedy okazało się, że to niemożliwe! Moje włosy u
nasady już po 24 godzinach są nieświeże…
Zaczytałam
się więc w blogach włosowych na nowo, biorąc poprawkę na pielęgnację włosów
przetłuszczających się. Za poradami Anwen zakupiłam Rosyjską maskę z białą
glinką i ryżowymi otrębami (link do recenzji Anwen: klik),
a także wcierki: wodę brzozową i pokrzywową (z alkoholem, który miał pomóc w
wysuszaniu skalpu), a do tego szampon do włosów przetłuszczających się. Nakładałam
też maskę z drożdży, robiłam peelingi i płukanki z pokrzywy. Przyznam, że kilka
razy, różnymi kombinacjami, udało mi się wydłużyć czas pomiędzy myciami do
dwóch dni. Niestety później miałam dużo zajęć i ważniejszych spraw na głowie i
z czystej wygody (bo najprościej olać sprawę...) powróciłam do codziennego mycia.
Temat powrócił ponownie kilka dni temu, kiedy przeglądając
blogi, czytałam o dziewczynach myjących swoje (piękne i długie) włosy średnio
co 3, a nawet więcej dni i pomyślałam: „O NIE! Tak nie może być, że one mogą, a ja nie, muszę wziąć się za siebie!”. Zaczęłam szperać dalej i odkryłam temat „no
poo” (naprawdę, ale to naprawdę jakoś wcześniej o tym nie słyszałam!). Kiedyś
pewnie napiszę o tym coś więcej, a póki co uświadomiłam sobie, że skoro sama
przyzwyczaiłam moją skórę głowy do częstego kontaktu z detergentami, to może
jednak ona potrzebuje odpoczynku i odpowiedniego nawilżenia?
OBECNY PLAN WŁOSOWY:
- mycie włosów zgodnie z ich potrzebą (próby wydłużania czasu do 48h) – odżywkami i maskami (przydatne informacje i listę odżywek do mycia znalazłam tutaj: klik
- najwyżej raz na tydzień mycie szamponem Babydream (samo „no poo” jednak mnie póki co nie przekonuje, mam wrażenie, że zarówno skóra głowy jak i włosy potrzebują co jakiś czas ciut lepszego oczyszczenia) + maska/odżywka kładziona na długość (od ucha w dół)
- olejowanie (stosuję już od dawna i uważam, że to najlepsza rzecz dla długości, być może spróbuję też olejowania skóry głowy dla lepszego nawilżenia)
- w razie potrzeb i braku efektów, wprowadzanie dodatkowych rozwiązań
Mam całą kolekcję wcierek, masek, pomysłów na płukanki i domowe odżywki i w pewnym momencie po prostu już sama nie wiedziałam, co mam stosować na te moje nieszczęsne włosy. Wprowadzam więc plan nawilżania! Oczywiście relacje z postępów będę zdawać na bieżąco :)
- pozdrawiam! Karolina-
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz